W tym roku, 18 lipca, minęło 10 lat od naszego ślubu. Kto mi powie kiedy to minęło? Jakim cudem czas tak szybko leci? W styczniu stwierdziliśmy, że może warto zrobić imprezę z okazji okrągłej rocznicy. Coś w stylu małego, drugiego wesela? Prawda jest taka, że 10 lat temu byliśmy na zupełnie innym etapie życia. Równie pięknym, choć skromniejszym: kameralny ślub, niski budżet, wszystko dokładnie po naszemu. Nie zmieniłabym tego za nic. Wtedy było idealnie. Ale dziś jesteśmy już w innym miejscu i doszliśmy do wniosku, że 10-ta rocznica, to idealny moment, żeby zorganizować coś większego. Bo… dlaczego nie? Mamy wokół siebie wspaniałych ludzi, więc naturalnie pojawił się pomysł, żeby zaprosić rodziców i najbliższych przyjaciół. A potem pomyśleliśmy: a może zrobić z tego coś więcej niż tylko jeden wieczór? Może świętować we Włoszech? Mamy siły, możliwości więc… zróbmy to!

I tak w lutym zaczęłam poszukiwania idealnego miejsca. Wybór padł na Relais La Casina Ricchi: przepiękną agroturystykę wśród winnic. Jak ją znalazłam? Po prostu szukałam tego typu miejsc na Google Maps, w okolicach Cavriany i Sirmione (niedaleko Gardy), i pisałam do obiektów z pytaniem, czy organizują takie uroczystości oraz czy mają odpowiednią liczbę pokoi. Potrzebowaliśmy 11, bo w sumie było nas 21 osób, razem z dwójką fotografów. Okazało się, że znaleźć agroturystykę z tyloma pokojami, to nie lada wyzwanie. W końcu trafiłam na Relais La Casina Ricchi i to był absolutny strzał w dziesiątkę. Od razu zabukowaliśmy termin na trzy doby i rozesłaliśmy zaproszenia do bliskich. W godzinę (!) wszyscy potwierdzili przyjazd (i to w lutym!). To było dla mnie niesamowite.

Relais La Casina Ricchi

Jak wyglądała organizacja? Tak naprawdę wszystkim zajął się obiekt. Oni ogarnęli pokoje, śniadania i trzy kolacje: powitalną, rocznicową (imprezową) oraz pożegnalną. Do tego basen na miejscu i dodatkowe atrakcje. Na 18 lipca poprosiłam ich, aby przygotowali dla nas stoły na zewnątrz, bo zaplanowałam wspólne malowanie na sztalugach (o tym opowiem później). Zapytałam też, czy mogą udekorować stół według naszej wizji. Odpowiedzieli, że mają florystkę. Wysłaliśmy inspiracje, dostaliśmy moodboard i wycenę. Wystarczyło zapłacić, resztą zajęła się ekipa z Relais La Casina Ricchi. Największym zaskoczeniem było pytanie, czy chcielibyśmy, aby na naszej rocznicy zagrał zespół. Pomyślałam: zespół we Włoszech? Brzmi jak marzenie! I tym też zajęli się gospodarze.

Na miesiąc przed imprezą, ustaliliśmy menu na każdą z kolacji. Powitalna była à la carte, czyli goście wybierali dania z karty. Rocznicowa miała pięciodaniowe menu, a pożegnalna: czterodaniowe – wszystko ustalone wcześniej. Całość zorganizowała agroturystyka i muszę powiedzieć, że stanęli na wysokości zadania. Było lepiej, niż to sobie wyobrażałam.

Na deser było oczywiście tiramisu! 🙂

Plan naszego wyjazdu wyglądał tak:

W czwartek goście zaczęli się zjeżdżać. Witaliśmy każdego po kolei, a z każdą kolejną osobą komitet powitalny robił się coraz większy 😅. W pokojach czekały drobne niespodzianki: lawendowe upominki znad Gardy i wydrukowany program wyjazdu. Wieczorem odbyła się kolacja powitalna: były przemowy, gra integracyjna, muzyka, tańce, śpiewy i dużo śmiechu. Możecie to zobaczyć w wyróżnionej relacji na Instagramie. Tutaj dzielę się z Wami głównie zdjęciami, które dostaliśmy od Marty i Filipa. To oni stworzyli dla nas cały materiał zdjęciowy i filmowy. I od razu ogromna polecajka! Marta i Filip z Life Catchers to niesamowici ludzie: z wielkim talentem, pasją i cudowną energią. Wpasowali się w naszą imprezę idealnie: jakbyśmy znali się 10 lat!

Dzień rocznicy zaczęliśmy śniadaniem, a potem… kąpielą w basenie! O 12:00 mieliśmy zaplanowaną wyjątkową atrakcję czyli malowanie. Z Polski przywieźliśmy sztalugi, płótna i farby, co okazało się absolutnym strzałem w dziesiątkę. Wszyscy bawili się świetnie, a u kilku osób odkryliśmy prawdziwe artystyczne talenty 🎨. W trakcie, przyjechała pizza, więc lunch mieliśmy zorganizowany w najlepszym włoskim stylu. Potem szybkie przebieranie i przygotowania do wieczornej imprezy.

O 19:30 rozpoczęło się nasze wymarzone, małe wesele. Było perfekcyjnie: cudowni ludzie, piękne otoczenie, wyborne jedzenie i… genialna muzyka! Nie spodziewałam się rockowego zespołu, który z taką energią grał hity lat 80. Wszyscy tańczyliśmy do północy. A wiecie, ile kosztował zespół, który grał ponad cztery godziny? 700 euro. Coś, co w Polsce wydaje się podobno wręcz nierealne. Wszystko było piękne, ale najpiękniejsza była energia tej imprezy. Nogi bolały mnie jeszcze przez kilka dni od tańców, a policzki płonęły od śmiechu. Tutaj wrzucam wersję „ładne zdjęcia”, a na Instagramie możecie podejrzeć trochę więcej szaleństwa. Wiadomo jednak, to, co najlepsze, zawsze zostaje poza obiektywem. Bawiliśmy się naprawdę fantastycznie!

Nie planowaliśmy żadnych „gier” na imprezie, ale Ania z Pawłem przygotowali dla nas mały quiz małżeński – przeżyliśmy no i… zero pomyłek 😛 Znamy się z Radkiem jak łyse konie.

Na specjalne wyróżnienie zasługiwał stół. Od rana obserwowaliśmy, jak ekipa układa dekoracje. Ogólnie wymarzyłam sobie stół pośród winnic, pod światełkami, z naturalnymi gałęziami, cytrynami i świecami… Było absolutnie magicznie. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Było jeszcze piękniej niż na inspiracjach, które im wysłałam. Zresztą zobaczcie i oceńcie sami! 🙂

Od rana przyjechały już gałązki na stół
Po lewej była inspiracja, którą wysłałam do florystki, po prawej realizacja! 🙂

Kolejny dzień, już po rocznicy, zaczęliśmy spokojnie śniadaniem, a potem ruszyliśmy do Sirmione na kawę i ciacho. Po powrocie była chwila odpoczynku, a później wycieczka do miasteczka Borghetto: trochę zwiedzania (miasteczko jest niesamowicie urokliwe), lunch, a po powrocie znowu szaleństwa w basenie i kolacja pożegnalna. W niedzielę od rana wszyscy powoli rozjeżdżali się do domów.

I powiem Wam jedno: podczas tego wyjazdu czułam się jak w filmie. To były magiczne dni. Ale podkreślam: miejsce, dekoracje, jedzenie, muzyka to tylko dodatki. Najważniejsi byli ludzie. Beztroska, radość, wspólne chwile. Z Radkiem mamy ogromne szczęście, że otaczają nas tak wspaniali przyjaciele i rodzina. A to, jak wszyscy się ze sobą zgrali, sprawiło, że ten wyjazd był wyjątkowy i na zawsze zostanie w naszej pamięci.

Na koniec jeszcze kilka organizacyjnych szczegółów:
My zapewnialiśmy noclegi, jedzenie i atrakcje na miejscu. Jedyne, o co prosiliśmy gości, to żeby każdy dojechał na własną rękę (rodzicom opłaciliśmy również dojazd). Całość: 3 doby dla 21 osób, ze śniadaniami, kolacjami, lunchem, imprezą rocznicową (zespół, florystka) zamknęła się w 50 tysiącach złotych. Nie wliczając naszych strojów, fotografów i biletów lotniczych dla rodziców. Dużo? Patrząc na to, co dostaliśmy w zamian, myślę, że cena była naprawdę świetna. Dajcie znać co sądzicie, a jeśli macie pytania, to śmiało piszcie w komentarzu.

Czy żałuję? Absolutnie nie! Czy powtórzyłabym to jeszcze raz? Oj tak. Choć mam wrażenie, że takie chwile zdarzają się tylko raz. Wydaje mi się, że tego nie da się powtórzyć. Jednak przed nami na pewno jeszcze wiele pięknych, innych momentów. Jedno jest pewne: to było nasze wymarzone, drugie, małe wesele. Zrobione znowu po swojemu. Bo dlaczego nie założyć białej sukienki na rocznicę? A co! Dziesięć lat temu nie było mnie stać na sukienkę od Anny Kary, w których byłam wtedy absolutnie zakochana. Dlatego od razu wiedziałam, że na tę okazję chcę wystąpić właśnie w jednej z nich. Zamówiłam ją w sklepie Cuda Mecyje i to był strzał w dziesiątkę! Jeśli chodzi o look Radka, też nie mieliśmy wątpliwości: miał być włoski, niezobowiązujący. I tutaj idealnie sprawdziła się stylizacja od Tomasza Millera.

Achhh… na samo wspomnienie mam ciarki. Bo wspomnienia są warte więcej niż cokolwiek innego. A to, zdecydowanie, wpisujemy na naszą wspólną listę tych najcenniejszych. Jesteśmy razem już 18 lat, 10 lat po ślubie, a nam… ciągle siebie mało. Dziś jesteśmy w najlepszym momencie naszej relacji, a wierzę, że przed nami jeszcze wiele kolejnych, pięknych lat. Cieszę się, że to zorganizowaliśmy, ale też, że odpuściliśmy sobie wszystkie ckliwe momenty. Żartowaliśmy, że romantyczny ślub mieliśmy dziesięć lat temu, a teraz czas na zabawę na całego: wygłupy i mnóstwo śmiechu. I dokładnie tak było. Zresztą, czy mogło być inaczej przy moim mężu? Jak powiedziałam w przemowie pierwszego dnia, Radek, to najzabawniejszy człowiek, jakiego znam. Kocham jego poczucie humoru i to, że od 18 lat rozśmiesza mnie każdego dnia, nawet w tych gorszych chwilach.

A jeśli macie ochotę zobaczyć więcej kulis tego wyjazdu, to na Instagramie znajdziecie wyróżnioną relację z całego wydarzenia. Na jednej z rolek możecie też podejrzeć, do jakiej piosenki wchodziliśmy na imprezę! 🙂 A jeśli macie pytania, to śmiało piszcie w komentarzach! 🙂

PS Luna cały wyjazd miała chillerkę, na wieczory zostawała w pokoju, a w ciągu dnia często nam towarzyszyła. W końcu miała tyle ulubionych cioć i wujków dla siebie 😀

Dziękuję za uwagę! 🙂